piątek, 25 listopada 2011

Dekoracje: Sówki

Podobno ostatnio panuje moda na sówki. Sówki wisiorki, sówki kolczyki, sówki na YouTubie i sówki w lesie. Ciężko się oprzeć takiej modzie. Tak, więc dziś przedstawimy Wam nasze sówki. Ale nie będą to sówki biżuteryjne, tylko półkowo-dekoracyjne.




Sowa jako symbol mądrości? Nasze mądre nie są, bo głowy wypełnia im mosiądz (lub coś podobnego), a mając zamiast neuronów, cynku lub miedź, myśli się znacznie gorzej. Fruwać, też nie potrafią, bo ich skrzydła są na stałe przytwierdzone do ciała. Jedyne co potrafią, to stać cierpliwie w grupie i obserwować wszystko swoimi dużymi, czerwonymi oczami. Mimo swoich ułomności i tak są śliczne.
Są pamiątką z Tunezji. Kosztowały 12 dinarów, w sklepie dla turystów, gdzie nie trzeba się było targować. Na bazarze ich nie dostrzegliśmy.

środa, 16 listopada 2011

Heather Nova w Stodole

Heather Nova to artystka w naszym kraju raczej nieznana. Sam, również nie znałbym jej, gdybym kiedyś nie poznał Ani i nie dostał od niej kilku ciekawych piosenek. Nie dziwi więc fakt, że o koncercie w Stodole nie było słychać nic. Nie było plakatów na słupach i nie było reklam w radiu. Nawet na budynku klubu informacja o jej koncercie niknęła w zalewie informacji o koncertach Zakopower, Kultu, T.Love i innych polskich, mniej lub bardziej szanowanych zespołów.

 
Pamiętając tłumy przed wejściem na koncerty chociażby wyżej wspomnianego Kultu, do klubu wybraliśmy się nieco wcześniej, by nie stać w tłoku, a i może miejsce bliżej sceny znaleźć. Jednak, ku naszemu zdziwieniu, na wejście wcale nikt nie czekał. Może to nie dziś? Ale wielkie litery na ścianie mówiły, że to jednak dziś. Okazało się, że wszyscy fani już dawno są w środku. Niestety (albo i stety, zależy z której strony patrzeć) było to tylko kilkanaście osób. Po zdjęciu kurtek i zapoznaniu się z ofertą sklepiku (płyty: 60 zł, koszulki: 80zł, kubki: 40 zł) usiedliśmy w części barowej i czekaliśmy ponad godzinę na rozpoczęcie koncertu. W tym czasie liczba fanów zwielokrotniła się gwałtownie i osiągnęła, na moje oko, około 100 osób. W pewnym momencie spostrzegliśmy z daleka, że światła na sali nie świecą już tak „niekoncertowo” i zdaje się słyszeć inną muzykę, niż tą z głośników pod sufitem. Udaliśmy się więc raźnie, by zobaczyć samotnie stojącą na scenie kobietę, śpiewającą dla garstki osób. Czy to ona? - padło pytanie - Chyba nie… nie, to nie ona. Na szczęście piosenkarka po skończeniu pierwszej piosenki przedstawiła się i rozwiała wątpliwości wszystkich, że nie jest Heather Novą, tylko Sarą Johnston. Potem, co bardziej spostrzegawczy mogli dostrzec, że jest nie tylko suportem, ale i częścią zespołu gwiazdy wieczoru. Po kilku piosenkach na scenie pojawiła się oczekiwana artystka. Ciekaw jestem, czy pierwszą myślą, jaka zawitała do jej głowy (po zobaczeniu ogromnej liczby widzów), były słowa „kasowe to to nie będzie”?
Jeśli chodzi o sam koncert, to wrażenia jak najbardziej pozytywne. Mimo problemów z nagłośnieniem przy kilku piosenkach, gdzie strasznie ciężko było usłyszeć śpiew. Chociaż koncert ten był częścią trasy promującej nową płytę „300 Days At Sea”, to można było usłyszeć sporo starszych kawałków, za co należy się duży plus. Inną dyskusyjną „zaletą” był brak osób, które chciałyby to oglądać. Dlatego nie było problemu ze staniem tuż pod sceną.


Z ciekawostek należy wymienić dwóch panów w średnim wieku, którzy stali centralnie naprzeciwko Heather i śpiewali razem z nią wszystkie piosenki. Czyżby męskie gruppies? Byli także goście z zagranicy, prawdopodobnie z Litwy, których radosny sposób bycia w połączeniu zapewne z alkoholem (lub zmęczeniem, wszak Litwa daleko jest, a dojazd długi), sprawił, że jeden z owych gości próbował rozmawiać z piosenkarką, ale nie bardzo mu to wyszło. Wcześniej również próbował coś krzyczeć. Niestety chyba nikt go nie zrozumiał. Pozostało tylko wrażenie, ze Polska jest nieco dzikim krajem.
W czasie koncertu Heather powiedziała, że całość jest nagrywana i będzie można ją ściągnąć jako mp3 w cenie 10€. Pomysł ciekawy i z pewnością pomocny w lepszym zapamiętaniu całego wieczoru. Za to ci z Was, którzy na koncercie nie byli, mogą go obejrzeć w obszernych fragmentach na YouTubie, gdzie życzliwe osoby podzieliły się tym, co same nakręciły.
Wnioski. Czemu ktoś zaprasza ciekawą, zagraniczną i cenioną na świecie artystkę, sprzedaje dość tanio bilety (69 zł w przedsprzedaży), po czym kompletnie nie reklamuje koncertu i mało kto na niego przychodzi. Wątpię, by Heather Nova miała jeszcze raz odwiedzić nasz kraj. W końcu nie śpiewa charytatywnie. Czyżby takie zachowania miały prowadzić do wpojenia ludziom, że nasze rodzime jest lepsze i fajniejsze, a i tańsze 10 zł? W środku klubu w końcu nie brakowało plakatów reklamujących polskie, wszystkim dobrze znane i często już przesłuchane do znudzenia zespoły. Plakatu Heather Novy nie było ani jednego.

sobota, 5 listopada 2011

Na początek test wina...

Jak przystało na dobry rozrywkowo-kulinarno-podróżniczy i domowy blog, nie mogłoby zabraknąć na nim opisów win i innych alkoholi z rozmaitych zakątków świata. Nie jesteśmy jednak wytrawnymi sommelierami i wina testować będziemy w sposób prosty (po prostu je pijąc).
Dziś przedstawiamy wam trunek prosto z Gruzji, czerwone wino półsłodkie – Amulet Tyflis Old.


Jak napisano na etykiecie, wino idealnie nadaje się do czerwonych mięs, sałatek warzywnych, deserów oraz serów. My również podzielamy to zdanie. Wychylając pierwszy kieliszek, Ania stwierdziła, że trunek w pierwszym momencie jest słodki, by po chwili nabrać odrobiny cierpkości. Poza tym skomentowała dwoma słowami – "bardzo dobre". Natomiast mi aromat wina skojarzył się z czymś nieznanym (przynajmniej mi nieznanym). Coś pomiędzy zapachem destylarni, a… sam nie wiem czego.
Niestety nie możemy napisać jaka jest dokładna cena wina, bo dostaliśmy je w prezencie. Ale małe poszukiwania w Internecie doprowadziły do informacji, że powinno kosztować około 20-25 zł. Za tę cenę jest to alkohol warty uwagi, zwłaszcza dla kogoś kto nie potrafi odróżnić aromatu butwiejących desek od aromatu skórzanego siodła. Ciekawa jest również etykieta na butelce, która zmienia wzór w zależności od kąta patrzenia (zupełnie jak na linijkach z lat 80-tych).
Dodam jeszcze, że zawartość alkoholu to 11%, ale dobrze odczuwalne 11% ;-)

środa, 2 listopada 2011

Początek...

Rozpoczynając prowadzenie bloga, wypadało by się przedstawić, byście wiedzieli z kim macie do czynienia. Tak więc spełniając formalności, na imię mamy Ania i Rafał… a nazwisko mamy wspólne, więc łatwo możecie wywnioskować, że jesteśmy małżeństwem (ci z Was, którzy wywnioskowali, że rodzeństwem lub inną więzią rodzinną połączeni jesteśmy, źle wywnioskowali i powinni się wstydzić).
Drugą rzeczy jaką powinniśmy wyjaśnić, jest nazwa bloga. Leisure Gang… hmm… skąd to się mogło wziąć? Nie pytajcie, sami nie wiemy ;-) Ale nazwa ta nam się spodobała i tak już zostało.
Trzecią i najważniejszą chyba rzeczą jest wytłumaczenie o czym ten blog będzie. W kilku słowach można by napisać, że o tematach domowo-wystrojowo-kulinarno-kulturalno-rozrywkowo-podróżniczych. Ale to nie znaczy, że ograniczymy się tylko do tych tematów, chociaż to one będą dominować tutaj. Mamy nadzieję, że w kolejnych notkach uda nam się zachęcić Was do regularnego zaglądania tutaj, a przy okazji dostarczyć nieco uśmiechu, wiadomości i rozrywki.
Zapraszamy do czytania :-)